Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/568

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po piaskach judzkich święte stopy szarga,
Z miasta do miasta przechodząc się pieszo.
Ale król na to: O mój księże miły!
W trzydziestu leciech Chrystus nie był stary:
Ale w te lata, z waścinemi siły,
Nie porywaj się z Chrystusem do miary!
Chciał Skarga mówić coś o świętym Pietrze,
Swoim Patronie — ale król nie słucha.
A że nastało zimniejsze powietrze,
Nastała w mieście śnieżna zawierucha,
Więc wyszukano na królewskiej stajnie
Skarbniczek mały, wygodny, niekryty,
Co o godzinie szóstej jednostajnie
Szedł pod mieszkanie księdza Jezuity,
Wiózł go co ranek pod świątynię dworną,
A o południu pod furtę klasztorną.

V.

Od lat trzynastu już odtąd co rano
Ów niepoczesny skarbniczek widziano,
Zielonej barwy, z koły wysokiemi,
Trząsł się po bruku czy po równej ziemi.
A stary konik, bułany, niewielki,
Cichej natury, jak właśnie dla księdza,
Szedł sobie stępo zaprzężon w dyszelki, —
Stary woźnica lejcem go popędza.
Woźnica strojny ze złotem błękitno,
Miał pas wzorzysty i kołpaczek rysi;
Policzki jego jeszcze zdrowiem kwitną,
A wąs srebrzysty aż do pasa wisi.
Rodem był Litwin, nazwiskiem Szeliga,
Sługiwał dawniej na wojskowym żołdzie,
A gdy piątego krzyżyka dościga,
Był dojeżdżaczem przy panu Gasztołdzie.
Potem go bieda — na świecie zwyczajnie —
Wypchnęła z Litwy rodzinnego sioła;
Został woźnicą przy królewskiej stajnie
I księdza Skargę woził do kościoła.