Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/503

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stanął słupem, patrzy w bok,
Wypatruje kędy biedz,
Stulił uszy, sprężył skok
I wzdłuż żółtych polnych miedz
Rwie do lasu z całych sił,
Aż się za nim kłębi pył.
Więc kasztelan ruszył w czwał,
Charty przed nim lecą w sznur,
Jakby jeden wicher gnał
Długie, wązkie pasmo chmur:
Zwierza, strzelca, chartów, psiarnię
Lekką taśmą pył ogarnie
Z żółtych pól i gór.


XII.

Długosłuchy pojął rzecz,
Skluczył na bok... charty w przecz. —
Dziarski rumak, czoło stada,
Już dopada, już dopada, —
W kasztelanie kipi krew.
Palnąć z konia miał już wczas,
Kiedy pędząc mimo drzew,
Zając skluczył drugi raz,
Chyłkiem...chyłkiem z góry w dół
Poplątane ścieżki snuł.
Niedaremnym strachem gnan,
Coraz w dalszy sadzi kres;
Już go z oczu stracił pan,
Jeno węchem tropi pies.
Wedle ścianki po manowcu
Od mogiłek w chróst jałowcu
Już dobiegał, już miał wpaść —
Gdy kasztelan zajął tył:
— Nie ucieczesz w chrósty waść!
Hedżha, psiska! z całych sił!
Zając skluczył po raz trzeci,
Nieprzytonniy w pole leci,
Aż się kurzy pył.