Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/478

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Coś tak dziwnym urokiem twarz mu promienieje,
Źe zda się nowe życie i nowe nadzieje
Poczęły igrać w tętnach młodzieńczego łona,
Wstąpiły w marny szkielet, co za chwilę skona.
Choć jeszcze nitka życia w piersiach mu nie pękła,
Lecz już dusza głęboko w Niebiosa zasiękła;
Oczy tak mu się wpiły w krucyfiks na stole,
Że ostatni dar ziemski — cierpienia i bole —
Gotów przenieść jak kamień... Ale zwolna... zwolna,
Słabnie lepianka ciała, słabnie nieudolna,
I boleść chorowita znów dotyka zmysły;
Oczy wieszcza przygasły, ręce mu powisły,
Osunął się na pościel, czując kres złowrogi.
Rektor prędko namaszcza czoło, ręce, nogi
Ostatniem pomazaniem — chory, zda się, kona...
Nie! — tylko dusza jego, w Niebo uniesiona,
Zda się z padołem płaczu zerwała widocznie.
Lekarz przerwał modlitwy: Niechaj trochę spocznie,
Niechaj zbolałą głowę przytuli na łoże,
A jeszcze siła życia zagrać w piersiach może.
Więc skończono obrządek — a ci, co klęczeli,
Szepcąc pacierz, odeszli od nędzarskiej celi;
Tylko został z gromnicą jeden Jezuita,
I stary dziad kościelny, który Psałterz czyta,
I stary Wojciech Oczko z kroplami tyzanny,
I stary wielki brytan, co jęk nieustanny
Ronił po kurytarzach. Acernus śpi błogo;
Już mu łza nie pomoże, leki nie pomogą;
Jeszcze ocknie się trochę, by pożegnać ludzi,
A potem, znów gdy zaśnie, aż na Sąd się zbudzi.

V.

Ściemniało... noc zapada. U głowy Łazarza
Lampa długim płomieniem krwawo się rozżarza.
Knot napojony tłuszczem i skwarczy i czadzi,
Ogień pała nierówno — jaskrwiej, to bladziej;
A po wilgotnej celi, po sczerniałej ścianie,