Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z którego Światło, Roztropność, Odwaga;
Ten Duch skrzydlaty nie mści się, nie sroży;
Kiedyś Go Litwa na kaczkach przebłaga;
On na jej głowę rzuci Swe odblaski
Ze siedmiorakich promieni Swej Łaski.

XII.
Aż dotąd w zamku był rabunek cichy:

Związana warty żołnierska drużyna,
A tłum niewieści i dwa stare mnichy
Żadnym oporem nie drażnią Litwina:
Kto niedołężny, pogląda z daleka,
Kto może uciec, trwożliwie ucieka.
Ale gdy Litwin lochów się dopyta,
Gdzie stały miody kołodzieja Piasta,
Gdy pije stare wina Ziemowita,
W zagrzanych głowach szaleństwo urasta.
Już się zwycięca na niewiasty miota,
Na karkach starców próbuje brzeszczot,
Podkłada ogień pod dębowe ściany.
Puszcza do okien kamienie i strzały,
Już dzikie pieśni, już trąby zagrały,
Zawył wrzask dziki z płaczem pomieszany:
A kędy stąpią zwycięscy gwałtowni,
Krew bryzga ziemię i ściany warowni.
Wtem most zatętnił — i co siła zmoże,
Pędzą z ostępu strzelcowie Konrada,
Zbrojni w oszczepy i w myśliwskie noże.
Pełko piorunem na Litwiny wpada,
Tratuje końmi wpół-pijane głowy,
W szerokie piersi wpędza sztych stalowy.
Prędko się Litwa z upojenia trzeźwi
Sygnałem trąby i krwawemi dzieły,
I bój gwałtowny zakipiał tem rzeźwiej,
Że chrobre piersi dawno go pragnęły.
W lekkich kolczugach wymuskane Lachy
Zwinniej harcują i mieczami sieką;