Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo łatwiej zepchnąć górą do niemnowej fali,
Prędzej ogień zaskrzepnie, woda się zapali,
Niż z wyroków nad ludzką zawieszonych głową
Potrafimy odmienić choćby jedno słowo.
Wiele przeszło pokoleń w Litewszczyznie starej;
Ale jak Litwa Litwą nie było ofiary,
Jaka dziś ma się spełnić — biada temu, biada!
Kto z boleści zajęknie, kto sercem nie włada.
Kto z mężów aż do końca nie dotrzyma broni,
Która z niewiast przed wrogiem choćby łzę uroni!
Tak Marti wysilona chwieje się i słania.
A z wałów róg bojowy podał znak spotkania.
— Na mury ! — krzyknął Margier — niech Niemiec obaczy,
Co jest walka w rozpaczy, co jest śmierć w rozpaczy!

VIII.

Krzyżacy z nowem wojskiem, jak wczorajszej chwili
I tratwy naprawili, i Niemen przebyli,
I trzy potężne hufce zmierzają swobodniej
Od Niemna, od Puniały, od strony zachodniej;
Tylko strona południa, gdzie las i bezdroże,
Wieńcem się wojsk morderczych opasać nie może.
Książę saski, choć ranny, od strony Puniały
Rozwinął po wąwozach hufiec okazały;
Nemur, gościnne książę od Niemieckiej Rzeszy,
Pod zachodnie okopy z rajtarami spieszy
Sam wielki mistrz od Niemna, pod białym sztandarem,
I szykuje konnicę nad szerokim jarem;
Na czele swej piechoty przodkowanie bierze,
Wdziera się mimo trudu na strome wybrzeże.
A Litwa, ogarnięta potrójną obławą,
Na wszystkich trzech okopach potyka się żwawo;
W miarę jak rąk ubywa, odwagi przyrasta:
Mąż bierze łuk i włócznię, a słaba niewiasta
Kamieniami i głazem zamierza z oddali,