Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I dziwi się pacholę, co się w zamku stało?
Czemu wszyscy nań patrzą boleśnie, nieśmiało?
Czemu zdała go mija litewska gromada,
A żaden nie pozdrowi, słowa nie zagada?
Zresztą, mało go troszczy ich trwoga nieznana;
O jedno chciałby spytać: dla czego dziś z rana,
Wedle swej pobożności, wedle obyczaju,
Nie szła córka książęca do świętego gaju?
Och! nie tak węże z gaju upragnione mleka,
Jak on spojrzenia Egli. Czy przed nim ucieka?
Czy odgadła płomienie, co mu w duszy gorą?
Czy może zatrudnioną? czy może jest chorą?
Czy może dziki Litwin — o biada mu, biada! —
Nadniemnowej bogini swe ofiary składa?
Ransdorf na takich myślach przebył dzionek Boży,
I on cierpiał — któż zgadnie? może cierpiał srożej;
Bo biedne młode serce, kiedy w niem zagości
Szatan niedowierzania lub piekło zazdrości!

XIV.

Słońce zaszło... Na wałach o wieczornej porze,
Jak zwykle — Ransdorf marzy... a tam ostrzą noże,
Gotują stos ofiarny, rozpalają płomię.
Ściemniało... postać w bieli zbliża się widomie.
Krzyżak oko wytężył... to postać niewiasty:
Skrada się poza wały, poza dzikie chwasty.
Przybliża się... to ona przed jeńca oczyma...
Pokraśniała... chce mówić, lecz oddechu nie ma —
Zdobyła się na słowo: Cudzoziemcze młody!
Uchodź stąd... uchodź prędko... złamane przeszkody,
Ułatwiona ucieczka... przez Niemen... po błoni...
Uciekaj, nieszczęśliwy! śmierć za tobą goni!
I chwyta go za rękę, i jak młode sarnię,
Bieży z wału — to dzikie zarośla ogarnie,
To przeskoczy przez kamień: Spiesz się, spiesz, młodzianie!
Aż serce jej kołace, aż oddech ustanie,
A oczy jej tak iskrzą, jakby słońce we dnie,