Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakby się dziwi, jakie to szczęście
Stare jej kości k' wojsku przywidło;
Ksiądz stracił cugle, zacisnął pięście,
Tak się oburącz trzymał za siodło;
Kojec z kurczęty rzucił na stronę,
Szeptając Psalmy i Antyfonę.

XII.
Wtem dano ognia — huknęło w ciszy,

I szwedzka kulka między nas gwiźnie,
I petyhyrskich dwóch towarzyszy
Poległo trupem gwoli ojczyźnie
Zagrała bitwa, bitwa nielada!
Wróg nie folgował w strzelaniu gestem;
Niejeden husarz na ziemię pada,
Niejedna zbroja łamie się z chrzęstem;
Póki na ostrze gonić nie poczną,
Snadź poniesiemy stratę widoczną.

XIII.
W dymie, kurzawie jam szukał księdza,

Mówiąc do swoich: My go osłonim!
Tylko że kula nic nie oszczędza,
Albo ze strachu może już po nim.
Wtem znowu szwedzka kula zaśwista
I ktoś raniony z boleści jęknie —
Patrzę: u księdza twarz promienista,
W oczach tak bosko, tak było pięknie,
Zdaje się światłość biła mu z czoła,
Gdy uroczystym głosem zawoła:

XIV.
Tu moje miejsce! — dzięki Ci, Panie!

Żeś mi ukazał żniwo posługi! —
Rzekł — i odważnie a niespodzianie
Z siodła na ziemię skoczył jak długi.
Ukląkł przy rannym w piersi rajtarze,
Przeżegnał głowę i ucho schyla,