Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wybacz mi, dziadu, żeć przerywam modły,
Znać, że odbywasz pielgrzymkę pobożną,
Lecz kiedy ciebie losy tu przywiodły,
Wiedz, że przed nocą odejść stąd nie możno.
Nie tobie ziębnąć na wieczornym chłodzie,
Nie jesteś młodzik, krew ci się nie żarzy.
Nie szukać kąta w żydowskiej gospodzie,
Gdy masz pod bokiem klasztor Trynitarzy.
Z łaski Najwyższej, choć dostatków niema,
Lecz nie jesteśmy ubodzy i głodni,
Znajdzie się szklanka wina dla pielgrzyma,
Znajdzie się kątek na noc dla przychodni,
Chodź za mną, stary! dam ci w szczupłej celi
Misę pokarmu i siennik pościeli.
Dziad się pokłonił i szepnął nieśmiało:
Ej! chciałbym spocząć we schronieniu świętem!
Miałem już dzwonić, lecz męstwa nie stało,
Człowiek w łachmanach nie chce być natrętem.
Wszak klasztor szczupły, jako z wierzchu baczę,
Och, dobry Księże! nieśmiałość mię bierze:
Gdzieby tam miejsce na szmaty żebracze?
Gdzieby tam waszą objadać wieczerzę?
Ksiądz się ofuknął, i podnosząc ręce:
Boże! — zawołał — co ten człowiek plecie?
Myż Trynitarze, wykupując jeńce,
I wzdłuż i w poprzek włóczym się po świecie;
Toć w Turecczyźnie i w Tatarskim Krymie,
Kiedy obaczą, żeś pielgrzym z daleka,
Proś o gospodę w Chrystusowe Imię.
Dadzą ci miskę kobylego mleka;
A tu, mój bracie, przecie nie Tatary,
Lecz klasztor polski, co w Chrystusa wierzy!
Niema co gadać, chodź ze mną, mój stary,
Resztę modlitew skończysz po wieczerzy.
Dziad się pokłonił, aż brzękły u szyi
Krzyż Chrystusowy i medal Maryi.