Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uczynność nie stracona — wszak wiesz Ksiądz Dobrodziej,
Kiedy żebrak przychodzi, sam Chrystus przychodzi;
Kropla wody, co podasz ze szczerego łona,
Na Sądzie Ostatecznym będzie policzona!

III.
Dziad się pokłonił, aż brzękły u szyi

Krzyż Chrystnsowy i medal Maryi.
Odźwierny fuknął: A toż co się znaczy?
Nie dobrześ trafił, morałów twych szkoda:
Tu klasztor księży, nie szpital żebraczy,
Ani zajezdna żydowska gospoda;
Tu niemasz chleba i kątka dla ciebie,
U nas ciasnota i ubóstwo wszędzie,
My sami żyjem o żebranym chlebie;
Ruszaj stąd, dziadu, nic z tego nie będzie!
A zresztą... zostań, odpocznij za bramą,
A ja się dowiem do starszyńskiej celi,
Możeć jałmużny gwardyan udzieli —
Lecz pewien jestem, że powie to samo.
I tak odźwierny z niechęcią na twarzy
Odszedł i zniknął w głębi kurytarzy.
Wkrótce powrócił: Mówiłem za pewno,
Że się nie wnęcisz pod klasztorne szczyty;
Ksiądz Przełożony ofuknął mnie gniewno:
Czy my bogacze? czy my Jezuity?
Czy widzą u nas pałace w klasztorze,
Że się włóczęgi chcą wnęcać bez pracy?
Na nas poddaństwo nie sieje, nie orze,
Sami jesteśmy w Chrystusie żebracy!
Dziad, mówisz, chory — umrze gdzie pod progiem,
To nowy kłopot, chować go potrzeba.
Dajcie mu piwa i krajankę chleba,
I niech co prędzej wynosi się z Bogiem.