Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyskoczysz na przesmyku... i zdobycz bogata;
Wszak twój topór stalowy niezawodnie płata!
Zdobędziesz kawał chleba, jak doma we żniwie,
Toż rozkosz chleb pieczony pożerać łapczywie!
A nie chcesz? zamiast cierpieć, zamiast znosić nędzę,
Czy widzisz sznur rzemienny na twojej poprędze?
Zrób stryczek i odważ się, — skończysz w samą porę...
A ja ci co najlepszą osinę wybiorę. —
Tak mi szeptał kusiciel — daremne staranie!
- Krzyż na cię Chrystusowy! odczep się, szatanie!
Idź kusić suche wierzby, albo dzikie skały! —
Czart uciekł — a głód został i myśli zostały.
I tak do samej wiosny, pod Niebem otwartem,
Wałczyłem z głodem, chłodem, sumieniem i czartem.

 

VII.
Ot zawiośniało, pocieplało w lesie,

Woda z pagórków sparła się w dolinie.
Szumno i huczno lód i śniegi niesie,
Po mokrych mszarach jakby morze płynie...
Nielepsze życie miałem i na wiosnę:
Rozpacz rozrywa, głód człowieka suszy,
Lecz czasem myśli nadpłyną radosne,
Rzewniej na sercu i nadziejniej w duszy.
Czasem się ocknę przy jakiej zatoce,
Gdzie woda huczy i ptactwo strzekoce,
A tam straciwszy i zmysły, i wiedzę,
W głuchych dumaniach całe dni przesiedzę!
Czasem w bagnistej oczeretnej trawie
Wierzbowy więcierz na ryby postawię,
I chwytam, świętą upojony ciszą,
Pluskanie rybek, albo fali dźwięki,
Lub, nie zważając, że ludzie posłyszą,
Tnę bezprzytomny rodzinne piosenki.
Dotąd, bywało, gdy wieczór się zbliża,
Nie mogłem biedny odważyć się dosyć