Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wara leźć mi w moją grzędę!...
— Krwią słuszności bronić będę,
Do kropelki, do ostatniej!

II.
— Cyt mi szersznie! tfu do kata —

Huknął stary pan Ambroży.
— Taki rankor brat na brata!
Mospanowie, to gniew Boży!
Bić się z bratem jakby z wrogiem!
Jakiem okiem, jakiem czołem,
Staniesz jutro przed kościołem,
A pojutrze i przed Bogiem?
Uściśnijcie mi się szczerze,
I wypijmy pojednanie, —
Jutro spowiedź!...
— O mospanie!
A zatokę kto zabierze?
— Nie chcę morga, co pod lasem!
— Nie dam morga, co przy drodze!
— No, uciszcie się z hałasem,
Ja wam całą rzecz pogodzę.
— A to jaki śmiałek groźny
Medytacyę swoją wnosi?!
— Sza panowie ! — krzyknął woźny —
Pan Ambroży o głos prosi!
Więc Ambroży siadł na miedzy,
Brzęknął czarą po butelce:
Bracia szlachta i koledzy,
Mościwi wielce a wielce!
Za zatokę i za pole
Będzie zawsze wrzawa sroga.
Będą skargi i zatargi,
I procesa, i swawole,
I obraza Pana Boga.
Bracia zniszczą się ze szczętem
Przez rankory i rozpusty;