Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak gdyby jednej piersi westchnienie;
Bo ich uczucia w jedno się zlały,
Jedna w nich żądza — niebieskiej chwały.
Zmilkła na chwilę cała gromada, —
I wedle ustaw, najmłodszy z grona
Czyta tych Świętych Pańskich imiona,
Których pamiątka dzisiaj przypada.
Miał już zakończyć — cóż to? błąd oka?
Zdjęła go trwoga, przytomność traci;
Widzi w swych ręku cud oczywisty,
W księdze, gdzie czytał, napis ognisty:
— Dziś w Sandomierzu męka Sadoka,
A z nim czterdziestu dziewięciu braci. —
Przeczytał słowa. — Cóż to on gada? —
Woła z podziwem cała gromada ;
I wszyscy spieszą oglądać głoski,
I wszyscy widzą wielki cud Boski.
Wtem znikły z karty wyrazy wieszcze,
Jak sługi Boże poniknąć miały,
I znowu w chórze modły zabrzmiały,
Jeszcze gorętsze i szczersze jeszcze.
Po modłach Sadoch z twarzą radosną
Do najmłodszego przyszedł kapłana,
I pełen skruchy padł na kolana,
I świętą Spowiedź odprawił głośno.
Potem każdemu bratu koleją
Rozwiązał grzechy, udzielił rady,
Pokrzepił wiarą, wzmocnił nadzieją
I świętym Chlebem Pańskiej biesiady.
I znów przed Zbawcy klękli obrazem;
Jak niegdyś Chrystus za dusze zbójcze,
Święci Wyznawcy wołają razem:
Nawróć ich, Ojcze! przepuść im, Ojcze!

IV.
I otóż wieczór, już po nieszporze,

Sadoch ze swymi w środku kościoła