Strona:Poezye Józefa Massalskiego t.2.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skromnéj cnocie najmilszych powabów udziela.
I w tedy uśmiéch z niebios pożycza uroku,
Gdy mu córka tkliwości, łza, przyświeci w oku.
O jakże on, gdy słodko dusza się poruszy,
Wyraźnym, chociaż cichym jest tłumaczem duszy!
Uważaj to niemówlę na piastunki łonie:
Cóś jak w zamęcie przed niém ćmi się, barwi, płonie,
Na niewinném aniołka obliczu i z oczek
Widać myśl niedójrzałą i smutku obłoczek;
Nagle uśmiéch uwdzięczył usta niemówlęce.
Z kądże ten uśmiéch? Matka podała mu ręce.
Chęć pomocy i pociąg przyrodzenia miły,
Czyż wymówniéj nad słowa tu nie przemówiły?
Czysta roskosz i złote nadziei zadatki,