Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tej skrzydła w szatę nikłą — szata, mężem
Brzmieje — mąż, na hełm wytryska liściami,
Których kwiat tarczą a pręty orężem —
A pąki, iskier tlejących gwiazdami.
— Przy łożu skórą lamparta okrytym,
Z rękopismami stała cicha urna,
Na której jawił się mąż być wyrytym,
Gdy lampa wyżej świeciła poczwórna.

Tę na świeczniku prostym a wysokim
Stawiała właśnie gospody służebna:
A był czas, kiedy słońce bez-obłokiem
Nagie, dotyka jak rzecz niepotrzebna
I między zasłon rozdarcia lub szpary
Do domów wpadłszy, ozłaca filary.
Lampę oczyścić, poprawić posłanie
I kurz gdzieniegdzie otrząść, przynieść wody —
To całe służby wewnętrznej staranie,
W progach stojącej otworem gospody.
Jakoż krzątała się tak, dziewka owa,
Gdy weszedł człowiek, kosz mający w ręku;
Blady był, cera ta jednakże zdrowa
Nie ujmowała powagi i wdzięku
Profilom, linią szorstką rysowanym,
Twarzy i ramion, i nagich goleni;
Ten kosz stawiając rzekł «został przysłanym:»
«Od kogo?» — zamilkł i uszedł do sieni;
Co widząc, dziewka rzekła «mów! bo wydam
Że jesteś niemy zalotów służący.»[1] —
Na co odchodząc człek ów, jak niechcący
Z uśmiechu bladym przebłyskiem rzekł: quidam.
Dziewka przed koszem stanąwszy na chwilę
Poczęła kwiatów dziwić się ozdobie,
Co jako senne dyszały motyle
Na strunach prętów — tak pieśni są w grobie
Poetów, w strony lir pozaklinane
Kwitnąc, acz ciche i niezrozumiane. —

  1. Kwiaty posełano na znak współczucia.