Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

RAKUZ.
Niechże się kupią — co raz wołać z wieży:
Że, niźli zorze wtóre się zapali,
Rakuz sam na sam smoka głowę zwali —
(Po chwili.)
Kiempów wódz, czem się bawi? — niech nas widzi —

SZOŁOM.
Wczoraj, o panie! chciał wnijść, lecz się wstydzi,
Obówie mając ze skór ryby morskiej:
— U Skandynawów to obyczaj dworski —
Zaś ludzie jego do jamy smokowej
Rzucali nieco zatrutego jadła,
Zkąd wraz olbrzymie wylatały sowy;
Rzesza patrzących cofając się bladła.
Wycia niekiedy słychać było z głębi,
Gdy z wież, za każdym onych wyć przestankiem,
Struchlałych wiele padało gołębi:
Chłopcy je dotąd zbierają pod gankiem.

RAKUZ, z obłędem.
Miecz czy naostrzon? —

SZOŁOM.
Właśnie że go biorę —

RAKUZ.
Stos czy zapalon?

SZOŁOM.
Chcę pytać o porę —

RAKUZ.
Pora! — ah! pora — — zawsze — zawsze pora
Cóż jest dziś?
(Przechadza się i nagle z pomięszaniem.)
Jutro, cóż wszak jutro? — wczora?
Cóż chciałem mówić? — miecz niech mi wytoczą
Konia mi trzymać jak przed bitwą — dalej —
A dalej — dalej, co się stanie — zoczą!
(Po chwili.)
Skoro zapalą stos, wyjdę, acz więcej
Nad popioł, ważę żywych sto tysięcy!