Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Martwa, co wschodzi na lica
Gdy życie, szczęście lub zdrowie przekwita;
Jestto promyk miłości księżyca,
Jestto kwiat duszy boskiej, tkliwéj,
Nie śniég burzliwéj.

Lecz skądze ta zmiana!
Rumieniec ledwie dostrzeżony z razu
Jak owe tło różowe na niebiosach zrana,
Nagle wystąpił na lica źwierciadła,
I wyraz życia wlał do piękności wyrazu;
Żywym, jasnym rubinem
Zapłonęły usta — i łza upadła.
Burzo serca! kroplaż to s twego obłoku?
Jakże z duszą tak czystą, s sercem tak niewinném,
W najzieleńszym życia roku,
Gdy świat jak łąka majowa
Szczęście i roskosz ci wróżą,
Kwiatów maju królowa
Nikniesz moja różo,
Złe owady cię kruszą!
Co ci? — Zbudziła się z zamyślenia;
Ah! trzeba było widzieć ją wtedy,
Tylko co po rozmowie myśli z duszą,
Jak luba nieprzytomność, jak powab uroczy,
Gdy łzawe, senne od marzenia
Podniosła oczy.
Ah! trzeba było słyszeć ją wtedy,
Jak każdy wyraz brzmiał mile!

S pełnym jéj głosu słuchem,
S pełnym jej wdziękow duchem
Wróciłem, chciałem zapisać tę chwilę,
Mało takich chwil w życiu!