Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy ziemią nudził, ległszy na darnie
Patrzał jak wicher po niebios rowninie
Obłoki zgarnie, rozgarnie,
I w tysiąc kształtów rozwinie.
Tu zda się rycerz spotkał rycerza,
Ale walczących skryła kurzu chmura,
Tylko s téj strony widny brzeg puklerza,
S tamtéj hełm stérczy, którego pióra
Nikną w błękicie; indziej szaty kawał,
Lecz dalsze kształty we mroku zamierzchły.
Wzrok je pastérza śledził, poznawał,
Nagle wiatr dmuchnął, obłoki pierzchły.

Zmienia się scena. — Po lazurze wody
Płynie najbielszych łabędzi stado,
Za niémi piana mieni się blado
I taki bije blask od ich urody
Że czują oczy pasterza,
I gładkość i miękkość piérza.

Tam znów gdzie lazur nieba się rozléwa,
Kapryśne w kształtach, liczbą obfite
Pływają wyspy, na wyspach drzewa
Kwiatem czy liściem błękitnym okryte,
Gdzie niegdzie tylko krzewinę narożną,
Lub krawędź wyspy ozłocił blask Feba.

O! jak mu słodko wysłać myśl podróżną
Na ten nieznany archipelag nieba,
Rojonych światów bawić się widokiem,
A rzeczywistą roskosz czuć głęboko,
I te istoty widzieć duszy okiem,
Których nie ujrzy nigdy ciała oko.

Lecz już powoli zmierzchać się zaczyna,
Po dniu tak błogim! — przychodzi godzina