Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On ku niej ściąga ręce. — Niby orle młode
Co wstawszy z gniazda waha skrzydłami,
I czuje moc ich, i widzi pogodę
Nieba, i coś w nim mówi, coś go mami:
Oh! jakby mile rzuciwszy gniazdo,
Jak niebo wielkie pod niebem latać,
To błędną chmurę gonić pod gwiazdą,
To łąk i jeziór powierzchnie zmiatać!
Nie wié, że może taż sama chinura
Karmi już piorun co szczęśliwemu
Połamie skrzydła, pokruszy pióra
I s pod olympu rzuci w głąb podziemu.

Serce w nim, niby puhar gdy go Hebe
Podając Bogom przepełni nektarem,
Nękane w sobie noszonym ciężarem,
Czuje zbyt jakieś, jakąś potrzebę
Ulgi, wylania się, podziału;
Gdzie wzrok nie sięgnie, myśli niedobiegą,
Chce się pioruna szybkością
Rosproszyć, rozwiać się, wniknąć do wszystkiego,
Ukochać wszystko — jedną, wielką miłością.
Aż z nad chaosu myśli wschodzi ideału
Postać; jéj kształty dotąd w duszy się błąkały,
Jak szczątki złota w iberijskim zdroju,
A teraz w jedną urodę się zlały,
Boska, oczéwista,
Jak ręką sięgnąć stoi przed młodzianem.
Zegnaj swobodo! żegnaj wczorajszy pokoju!
Na zawsze! — odtąd w życia bukiecie
Ta tylko róża wonna i kwiecista.
O! gdyby taką znalazł na tym świecie,
Duszy by własnej okupił ją wianem.

S podobném sercem, z wyobraźnią taką,
Karyjski pastérz Endymijon młody,