Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Życie, wśród marzeń, biegło cicho,
Niby idylla;
Snów mi nie truła serca pychą
Żadna Marylla;
A chociaż pieśniom wtórowało
Miauczenie kotów,
Do śpiewu przecie, jedząc mało,
Wciąż byłem gotów.

Obok mnie, liczną chował dziatwę
Szewc kuternoga;
I do pułapu wznosił dratwę,
A głos do Boga;
Bez przerwy walcząc z nędzy biesem,
Szył w dzień i w nocy:
Ten szewc mnie uczył przed Smilesem
Samopomocy.

Drugi mój sąsiad był artystą
Na klarynecie;
Urywał nieczysto, a pił czystą,
Jak to na świecie!
Co noc mordował bez litości
Włoski „karnawał“ —
Ten znów, talentów znikomości
Przykład mi dawał.

Trzeci, szczęśliwy ze swobody,
(Był emerytem),
Wypijał dziesięć szklanek wody
Zaraz ze świtem: