Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sprzecznych okrzyków wrzawą zgłuszony bezładną,
W wiry te sondę myśli zapuszczam aż na dno,
Nie chcąc w świątyni Prawdy cofać się przed progiem —
Bo jej bóstwo przeczyste nad wszystko mi drogiem.
Narodzie bez ojczyzny! krzewie bez korzenia!
Ja smutki twe odgadłem, pojąłem westchnienia,
I nim zbadam, czyś słusznej poddany pokucie,
Wprzód, jak bliźni bliźniemn, niosę ci — współczucie.
Grom cię pali, gad kąsa twe stopy skrwawione,
A ty idziesz wciąż naprzód i wciąż w jedną stronę;
Jakież siły potężne kryć się w tobie muszą,
Ludu niezłomny! ludu z granitową duszą!
Gdy myśli twoje śledzę, zgnębione a rącze,
Do współczucia i podziw mimowolny łączę...

W sercach poetów zawsze rodzą się najsnadniej
Tc dwa kwiaty miłości; oni też są władni
Odwróciwszy ład świata, ból płodnym uczynić,
Uświęcić potępionych, a sędziów obwinić...
Tłum poczyna inaczej. Do jarzma wdrożony,
Silę tylko uwielbia. Bezwstydne pokłony
Bije złotu Midasów, Cezarów purpurze,
I piwa na tych, co w dole; liże tych, co w górze.