Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I wszędy razem szliśmy, zgodnie nucąc,
Tęsknemi oczy po słuchaczach włócząc.
Boże łaskawy, za żadną zapłatę,
Bo my nie brali nic za nasze pienia,
Pewni, że przecież znajdziem sobie chatę
I że nam drzewo nie odmówi cienia.
Czasem w jesieni, gdy liśćmi zwiędłemi
Wiatr nieprzyjazny roznosił po ziemi,
I to biedactwo pożółkłe, spłowiałe,
Leciało drogą Bóg wie gdzie tak małe,
Nieraz uczułem uścisk jego dłoni,
I ciche słowa ledwie dosłyszane,
My sobie znajdziem i serca kochane,
I żaden nas tak wicher nie rozgoni.
Znajdziem, nie znajdziem, czasem całe życie
Człek się nabiega, nachodzi, natrudzi,
I łez i kwiatów nazbiera obficie,
Tylko miłości nie znajdzie śród ludzi.
I musi po nią przez grób się przebierać,
I gdybyż tylko jeden raz umierać....
Dziwneż bo czasem wiedliśmy rozmowy,
Ktoby podsłuchał naśmiałby się szczerze,