Strona:Poezje Kornela Ujejskiego.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I czuję niechęć ku dniowi białemu;
W ciemnej ustroni samotny usiadam
I z tamtąd z jednym tylko Bogiem gadam —
Lżéj mi gdy duszę przed nim wyspowiadam,
A jednak smutno samemu!

I znowu sercu cięży jakieś brzemię,
Rwę się do świata, samotność mię nudzi.
„Tyś śpiewak ludu, więc idź między ludzi —
„O biedny ptaku! jeźli lot cię trudzi
„Zlatuj z błękitu na ziemię.»

To ziemia, ziemia! — jaki gwar w tym wirze,
A gwar niesforny, a wir ciemny, mętny,
Rzucam się w niego miłością, namiętny —
Obco w nim jakoś i chłodno; — i smętny
Opieram głowę na lirze.

Śpiewać im będę — mam ja pieśni z nieba;
Słuchaj mię ludu, słuchaj! — gdzież jest rzesza?
Ona wesoło do cyrku pospiesza,
Tam gdzie ją skoczek najemny rozśmiesza —
Jej smutnéj pieśni nie trzeba.
 
Więc jako pielgrzym gdy między skałami
Zbłąkany spyta o drogę — i słucha,
A głos mu nazad powraca do ucha,
Nikt go nie słyszał! — i znów cisza głucha —
Jak on zalałem się łzami.

Kilku zostało — na moją pieśń czeka —
Śpiewam! — o! jak się im źrenice palą,
I płaczą zemną, wraz zemną się żalą —
Odeszli — jutro pieśniarza pochwalą,
Ale potępią człowieka!