Strona:Poezje Kornela Ujejskiego.djvu/067

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    I leciał nocy osłoniony mrokiem;
    Czasem za siebie rzucał trwożnem okiem,
    A wiatr przez góry za nim żarem dmuchał,
    I wrzask niósł z sobą. On stanął i słuchał:
    Może mu teraz wróg braci wyrzyna,
    I starą matkę napawa krwią syna,
    I chatę niszczy ogniem i żelazem —?
    — Hej, nie ma czasu! Z satrapy rozkazem
    Pędź dalej gończe! Jeszcze drogi wiele!
    Gdy wrócisz, trupów policzysz w popiele. —
    Zerwał się goniec znękany boleścią,
    Ruszył przez puszczę z nakazaną wieścią,
    I biegł tak skoro aż do wschodu słońca;
    A gdy na czatach zszedł innego gońca,
    „Hej, Sardes gore! Do Suzy! Do Suzy!”
    Krzyknął i wrócił; a tamten przez gruzy
    Jak struś popędził, rozminąwszy skrzydło —
    I znikł przed słońcem, jak nocne straszydło.

    2.


    Suza, wiosenna królewska stolica,
    Jako wybrana młoda miłośnica,
    Rozpieszcza pana; o, bo jej kochany
    Zatęskni w lecie do swej Ekbatany,
    A ztamtąd w zimie mknie do Babilonu;
    A gdy się skłoni do wiecznego schronu,
    W Persepolisu skałach grób wyrąbie,
    I na wiek wieków uśnie w katakombie.

    W Suzie, na dworze, król Darjusz ucztuje;
    Sto cudnych dziewic jemu usługuje,
    Sto niewolników na klęczkach się wije, —
    On innej wody przy stole nie pije