Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

II.

Po pracy dziennéj spoczął lud robotni,
Z pieśnią na ustach utonął w snu fali —
Ja z moją białą, oboje samotni,
Czuwając razem, błądziliśmy w dali.

A gdym w jej oczy poglądał błękitne,
Serce nieznanem uczuciem mi drżało,
I czyny wielkie, i marzenia szczytne,
Wszystkom budował — wszystko się rozwiało! —

Luba! mówiłem: do ciebie! do ciebie!
Rwałem się łkając jak stęsknione dziecię!
Tyś wszystkiem dla mnie najświętszem na niebie!
Tyś wszystkiem dla mnie najdroższem na świecie!
O! powiedz słówko! tylko jedno słowo!
Patrz, serce w piersiach od bólu zamiera,
O! powiedz luba! odżyję na nowo!
To jedno słówko, co niebo otwiera! —

Skłoniła główkę — spojrzała — pobladła —
Łezka perlista na lice jej spadła,
A takim wstydem twarz się jej płoniła,
Że aż ją w obie dłonie utuliła!

Więc w zachwyceniu padłem na kolana,
Przed tą przeczystą — a taką wstydliwą!
Ona się do mnie jak lilja złamana
Chyliła biedna — i padła w pół żywą!