Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A ona mu rzekła: «Nie! dzisiaj nie mogę!
«Mam szaty złocistą świecące ozdobą:
«Te szaty, Maksymie, chcę zabrać ze sobą
«I jutro w południe, gotowam jest w drogę.»

On dumał przez chwilę i tłumił westchnienia:
«Tak żądasz Heleno, niech tak się więc stanie.»
W tem kogut ogłosił poranku świtanie,
Uścisnął ją młodzian i zniknął wśród cienia. —

A gdy się południa godzina zbliżała,
On przybył na koniu — a koń jego cały
Jak śniegi na górach, jak mleko był biały —
A na nim, za siodłem poduszka leżała. —

Lecz Maksym zasłoną pokryty od czoła
Że ledwie pół twarzy dopatrzysz się zbliska —
A dołman złotemi haftami połyska,
A pas wysadzany perłami do koła. —

Helena wskoczyła za siodło na konia,
A koń jako mleko, jak śnieg w górach biały,
Zatętniał kopytem i, szybszy od strzały,
Przemijał kurzawą dymiące się błonia. —

«Heleno! rzekł młodzian, zabrałażeś z sobą
«Te rogi kóz dzikich com dawał ci nieraz?»
— «Nie! rzekła Helena, cóż po nich mi teraz;
«Mam szaty złocistą świecące ozdobą!»

«Heleno! rzekł młodzian, zabrałażeś z sobą
«Te święte relikwie com dawał ci nieraz?»
— «Nie! rzekła Helena, cóż po nich mi teraz,
«Jam bratu je dała co złożon chorobą.»