Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ah! bal ten, to uśmiech carskiego szyderstwa,
Co nędzę narodu znieważa,
Szatańska hulanka dzikiego żołnierstwa
Co pląsa po grobach smętarza.

W pałacu wesołość, umizgi i żarty —
I światłem błyszczące komnaty:
A zewnątrz — zdwojone patrole i warty
I z lontem dymiącym armaty.

Brzmi huczna orkiestra, lecz dziwne jej dźwięki —
Bo słychać z jej trąbek i basów
Skrzypienie szubienic, westchnienia i jęki
I zgrzyty więziennych zawiasów.

Wniesiono napoje, by zdrowie pić Cara —
Gmach wstrząsł się wiwatów krzykami;
Lecz zda się, że w głębi każdego puhara
Krew kipi zmięszana ze łzami!

Hasają Moskiewki przy gachów swych boku,
Jak nocne Rusałki śród fali —
A Polki dotychczas — ukryte w natłoku
Unikły natręctwa Moskali.

W tem młodzik, rozpojon zdrojami szampana,
Przystąpił do siostry powstańca,
I z giestem i tonem zwycięzcy i pana
Wyzywa ofiarę do tańca.

Powstała na rozkaz niewiasta strwożona,
Milcząca, bezsilna, wybladła —
Lecz gdy ją moskwicin pochwycił w ramiona,
Krzyknęła — zemdlała — i padła! —