Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
wojciech, uchylając drzwi.

Pan ekonom, proszę Jaśnie Pana!

pan bonawentura.

Wpuścić. Teraz znów inny czeka mnie certamen.




SCENA III.
PAN BONAWENTURA I PAN TATARKOSKI.
pan tatarkoski.

Niech będzie pochwalony!

pan bonawentura.

Na wiek wieków — Amen!
No, Tatarkosiu! cóż tam słychać na jarmarku?

pan tatarkoski.

Ze przeproszeniem, harmider, wre jak woda w garku;
Kupców huk, lecz wybrydni, bo twaru pełno,
A więc sobie dworują i nad naszą wełną.
Ten mówi że za gruba — ów, że się zleżała;
A trzeci, z przeproszeniem, że nie dosyć biała!
Jeden tylko, z Kalisza —

(namyśla się)

dziwne ma nazwisko!
Kruc czy Kuc — ot, zwyczajnie jakieś prusaczysko,
Deklaruje wziąść hurtem — lecz płaci za nisko.
A więc przyszedłem z prośbą o instrukcje nowe,
Bo jutro, z przeproszeniem, sprawy jarmarkowe
W zawieszeniu — i pewno kupiec będzie rzadki.
Wszystko za Mokotowskie wyciągnie rogatki,
I Jaśnie pan zapewnie tam wyruszy z rana —
Ja również —