Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I oto na głos Jego, Italskie narody
Ocknęły się z letargu — i biegną w zawody,
Kto większy plon uzbiera w tem żniwie swobody!

Ojcze święty! kończ dzieło godne twojej cnoty!
Niewola — to zabytek pogańskiej ciemnoty —
A wolność — to kwiat wzrosły pod krzyżem Golgoty!
1847.





DZIŚ.

Chmurno, straszno i piorun bije po piorunie. —
Stary świat się rozpada! — U jednych zwątpienie
Wkradło się w pierś — u drugich jeszcze trwa złudzenie
I czoło stroją kwieciem z stopą już w całunie!

Tamci znów oględniejsi — przy łyskawic łunie
Chcą podeprzeć ruinę — lecące kamienie
Własną krwią, jakby wapnem, lepią na sklepienie.
Zapóźna praca — gmach ten do przepaści runie!

Patrzcie! tam z ciemnych lochów, co w głębi się wiją,
Z błota wyrzuconego od wzburzonej fali,
Z młotem w żylastej ręce, nowi ludzie wstali —

I dla starego świata wyrok śmierci wyją!
Drugie Tytany wstały! — A gdzież gromca nowy
Zdolny dziś jąć i miotać piorun Jowiszowy!
1848.





JUTRO.

Kędy panowie świata ucztują śród wrzawy
Spieszy zgłodniała tłuszcza — szturmuje we wrota —
Już nie o miejsce prosząc u stołu żywota,
Lecz sama chce wyłącznie wszystkie zasiąść ławy!