Strona:Podróż więźnia etapami do Syberyi tom 2.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gotów jestem rzucić się ze ściśniętym kułakiem na brutala. Szczęściem, że dotąd w największem rozjątrzeniu, potrafiłem zahamować zapał wrzącej krwi i spokojny zewnątrz zniosłem nie jedną obelgę.
Narażony jestem na grube obejście, ponieważ nie jestem zabezpieczony prawami szlachectwa i w razie gdybym któremu po rycersku dał naukę policzkową, mają prawo wychłostać i sponiewierać mnie w najokrutniejszy sposób — tego przedewszystkiem lękam się i to mnie wstrzymuje od słusznej zapłaty za obelgi; a powtóre wstrzymuje mnie także i to przeświadczenie, że człowieka uczciwego i czystego nikt skrzywdzić nie może.
Gniew i boleść szarpały moje serce; szedłem z zamglonem okiem i nic niewidziałem, nawet tej mgły porannej, która jak całun zawisła nad ziemią. Słońce już wyszło nad horyzont; promienie jego przetkały jak złote nici białą tkaninę; powoli farbuje mgłę, rozrzedza, aż wreszcie zupełnie ję rozpędza i odchyliło okolicę zabudowaną czeremiskiemi wsiami, wychylającemi się z łanów pszennych i gęstych sadów. Ziemia jest tu nierówna, kręte dolinki i wąwozy przerzynają ją w różnych kierunkach. Na polu obok wierzby stoi zeschła, samotna sosna i wyniosły dąb potrząsający zielonym wieńcem wystrzępionych, twardych liści. Na widnokręgu ciemnieją lasy, a nad nimi unosi się znowu inna, letnia, przezroczysta mgła, lekka jak błękitna gaza, którą piękna kobieta zakrywa swe lica. Na polu widać kilka grup robotą zajętych Czeremisów, a na ścierniskach stąpające bydło i konie. Pieśń żniwiarska nie rozlega się jak u nas po polu i echem w zbożu nie odbija; czucie, co ją wysyła głosem w przestrzenie, stęgło w piersiach Czeremisów jak u człowieka złożonego chorobą i śmierci oczekującego.
Te garstki niknącego ludu zajmują całkiem uwagę podróżnego, w wyższym zaś umyśle i gorętszem sercu wzbudzają żałośne myśli. Oto lud, którego Bóg od innych ludów wyróżnił charakterem, językiem i obyczajem i tą odrębnością naznaczył na naród, zaciera odrębność daną mu przez Boga i ślepy i niewiadomy ginie jak strumyk w morzu. Smutny, powtórzmy, jest widok ludu, co nie żył a umiera; co