Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to choć ich potęgą liczebną mógłby stać się murem obronnym przeciw państwom Frengistanu, które mu swą wolę i swe prawa narzucają. Lecz ludności nie przybywa, bo śmierci równie są liczne jak urodzenia. Dzieci gniją w niechlujstwie i brudzie, chorują i mrą jak muchy pod obojętnym wzrokiem rodziców. W 20-ym roku życia kobieta jest często matką pół tuzina rachitycznych stworzeń, kołyszących na cienkich szyjach wielkie głowy hydrocefalów i potworne brzuchy na badylowatych nożynach. Zniszczona przedwcześnie, zmęczona, wyczerpana, prawie już stara w wieku, gdy dla nas rozpoczyna się prawdziwe, pełne życie, bezgranicznie bierna i ociężała z natury, kobieta ta nie zajmuje się niczem — najmniej zaś swą progeniturą, która rośnie i chowa się pod pieczą Allaha. Nikt wprawdzie tych istotek nie krzywdzi, lecz nikt też nie utuli, nie przygarnie do ciepłej piersi. Choroby czepiają się ich wszystkiemi porami, a śmierć je kosi, jak łany zwarzonych przez mróz kłosów.
To, co tu z żalem stwierdzam, odnosi się zarówno do ludu, jak do najwyższych sfer społecznych. W lepiance i pałacu, pod dachem dzikiego pasterza, przymierającego w wiecznem jarzmie niedoli, czy we wspaniałem domostwie człowieka, uprzywilejowanego przez fortunę i urodzenie — wszędzie panuje jednakowa, nieopisana obojętność na losy dzieci, powierzonych w najlepszym wypadku niedbałej opiece służby.
Przedwczesne i zbyt częste macierzyństwa nie-