Strona:Pod lipą.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszczyków nie aresztował, ani szlachcic ze dworu schwytać ich nie rozkazał.
Oberpolicmajster, baron Sacken, omal że się nie rozchoruje z gniewu i oburzenia... o tak strasznej i srogiej przewinie dowiedział się dopiero teraz, więc wysyła wojska wiele, daje zlecenia oficerom:
— Wójta z gminy Kamień, właściciela wsi Kamień, zabrać do więzienia, mieszkańców ze wsi wygnać, wieś zburzyć, spalić, inwentarz żywy zabrać...
Naczelnik wojenny Witgenstein wyrok ten potwierdził, baron Sacken zjeżdża do Kamienia, rozpoczyna się kara.
— Za co mię więzicie? — pyta obywatel, Adam Rzątkowski.
— Przez twoją wieś szli powstańcy i wiedli naszego sługę, człowieka naszego wzięli do niewoli i prowadzili go przez Kamień.
— A wy nie jednego, ale tysiące naszych prowadzicie przez wasze wsie, gdy ich spętanych pędzicie na Sybir, więc ileż by wsi waszych trzeba spalić i zburzyć za to?
— Za co mię porywacie? — pyta wójt, siwy staruszek, którego z chaty za włosy ciągną, butami depczą, wloką jak psa za nogi
— Boś nie kazał uwięzić tych buntowszczyków, którzy szli przez wieś i wiedli naszego szpiega, a potem w Lwowku powiesili.
— Byłbym gorszym psem od was, gdybym był ich zdradził. Wy, jak katy weszliście w ten kraj i jak Kainy mordujecie, ja braci wydawać nie będę...