Strona:Pod lipą.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przeszukać w koło!
— Rozbiegli się sałdaci. W mroku nocy, w zawiei śnieżnej, wśród szumu wichru długo szukali i śledzili, aż wreście ujrzeli w zaroślach jednego, drugiego... pojmali trzydziestu.

— — — — — — — — — — —

— Ktoś ty?.. pytają w Kownie uwięzionego Maćkiewicza.
Lecz on milczy.
Już pięć dni męczą go, badają, śledztwa przeprowadzają, lecz żadnej pewności nie mają, czyli to on rzeczywiście jest Maćkiewiczem, sławnym dowódcą oddziału.
Trzydziestu uwięzionych milczy także. Najmłodsze pacholę żmujdzkie zaciska usta do krwi, gdy go katują, bo myślą, iż to wpół dziecko najrychlej zdradzi tajemnicę, lecz dziecko — bohater, milcząc w męczarni, ust nie otworzy.
— Wydać wyrok i powiesić — powiada generał, ale adjutant pyta w tej chwili:
— Czy nie Maćkiewicz?
Co zrobić, aby mieć dowód jasny, iż mają w ręku jego, jego, na którego głowę jest oznaczona nagroda 9000 rubli i order św. Włodzimierza.
— Sprowadzić ojca, niech on pozna, czyli to syn jego, ojciec niedaleko za Cytowianami, jeszcze żyje, wiem o tem. Tak radzi ów oficer, który Maćkiewicza pojmał i który spodziewa się orderu św. Włodzimierza, a jeszcze cenniejszych nadto 9.000 rubli.

— — — — — — — — — — —