Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wydmie się gniewnie i, chybocąc, płynie,
a szczyt jej złamie się i kurzem bryzga,
aż się rozchwieje nagle na głębinie...
I na jej miejscu już inna się ślizga.

Na fale patrzę: jednakie jak gdyby,
a takie różne... Jedna jest podobna
do szklanej, wiatrem wydmuchanej szyby;
druga, płynąca od innych z osobna,
lewjatanowym wydłuża się skrętem;
inna — zielenią znów stoży się w sobie,
aby się rozpaść, rozprysnąć ze szczętem — —
A wnet już nowa na pustym jej grobie
wyrasta żywym garbiskiem, pagórem...

Patrzę na fale — idą wszystkie do mnie,
rwącym się, w pianie zaszarganym sznurem,
taneczne, szumne i tęskne ogromnie....

I w tem patrzeniu na to wód zjawisko
tak zapamiętać się można i ulec,
jakby się miało przed wzrokiem ognisko,
co kwiatem ognia odsuwa hamulec,
zamykający wyobraźnię klamrą...
Wy czar ten znacie... W samotne wieczory,
gdy światła w cieniach fijołkowych zamrą, —
złociste kwitną w kominach jęzory....
Patrzeć w nie można długo, jak w obłoki,
a zaś w obłoki tak długo, jak w fale,
w te morskie fale....