Strona:Pl Poezye t. 1 (asnyk).djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I cóż świętszego nad domowe cnoty,
Nad tę tradycyę żywą, starożytną?...
Cóż jaśniejszego nad ów szczerozłoty
Wesoły uśmiech, którym twarze kwitną?
I nad tę cichą zacnych serc zażyłość,
Co niesie szczęście, niosąc z sobą miłość!

Tak mi to wszystko cudnie się uśmiecha,
Tak mnie ta przeszłość pociąga znikniona,
Że szukam wzrokiem, gdzie jest owa strzecha,
Pod którą spocznę wśród przyjaciół grona,
Ale napróżno... bo w mej idealnéj
Podróży błądzę, jak cień — niewidzialny.

Zresztą już moi przyjaciele starzy
Po większej części poszli na spoczynek;
Rodzinna ziemia lekkim snem ich darzy —
Wice im duć muszę łzę na upominek!
A z tych, co żyją, mało kto mnie wspomni:
W pamięci ludzkiej nikną nieprzytomni.

Z czasom powoli wszystko się zaciera,
A więc i moje zatarły się ślady...
Stary park na mnie z zdziwieniem spoziera,
Pytając: „Co to za przechodzień blady?”
I nawet mury wahają się szkolne
Rozpoznać we mnie swe dziecko swawolne!