Strona:Pisma wierszem i prozą Kajetana Węgierskiego.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz mi pewnie kto powie, co za błąd straszliwy,
Nie jestze nad drugiego stan jeden szczęśliwy?
Pana podsędka bardziéj nie radażby żona,
Aby ją na rysorach giętkich zawieszona
Po balach, po assamblach, kareta woziła,
Niż gdyby do kościała skarbniczkiem jeździła?
Mnich, co na jutrznię w zimie wstawać musi rano,
Lub któremu po kweście w mróz chodzić kazano,
Co co piątek bez winy bierze dyscyplinę,
Nie chciałbyż być biskupem chociaż na godzinę,
Aby sobie wygodnie, czasem nie sam może,
Zemdlone złożył członki na puchowe łoże?
Kto tysiączne dochody chowa do kieszeni,
Czyż się nad ubogiego szczęśliwszym nie mieni?
Nie: bo w swym sprawiedliwa natura rozmiarze,
Nie da zawsze z bogactwy chodzić szczęściu w parze.
Jest kto jak król szczęśliwy, lud głupi powiada,
Nie wiedząc, że na tronie rzadko szczęście siada;
Darmo się na wielkości swéj monarcha wspiera,
Jęczy jednak, z nudności ledwie nie umiera.
Faworyt, co laskami dworu obdarzony,
Zwierz z podłości i z pychy na przemian złożony,
Nie kontent: bo powszechnéj celem nienawiści,
Mając potwarz za trochę podchlebstwa w korzyści.
Raz łokciowy teleskop wymierzywszy z wieże,
Astronom, co na niebie pilnie odmian strzeże,
Gwiazd obroty i planet bieg i wielkość mierzył;
Chłop przechodził i rzekł mu: Nie będę ja wierzył
By tylko udzielały wam gwiazdy promieni,
Dla nas się niebo iskrzy i ziemia zieleni.
Toż samo można mówić i o szczęściu ślizkiém:
Prostak w zakącie chaty tak jest jego blizkim