Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gala mu odebrał; kiedyż więc mogłaś przyzwyczaić się do niewoli? Ale ja w niej dojrzałem, niejeden już handlarz ludźmi trzymał mnie w pazurach, a mimo to przed Tipu-Tipem w wulkan bym się schował.
Wanika. Chyba tu nie wpadnie?
Dżak. Śmiały to tygrys, chociaż kolonie misyonarzów zwykle omija, a ojca Makarego szczególnie unika. Aby tylko Gala nam go na kark nie ściągnął!
Wanika. Jakto? Gala, który go już ze swym oddziałem dwa razy rozbił i niewolników wyswobodził?
Dżak. Właśnie dlatego. Jak go osaczy i drogi mu poprzecina, to zbój zgromadzi uzbrojoną bandę i z nas miazgę zrobi.
Wanika. A niemcy?
Dżak. Tyle im wierz, ile ogniowi: to grzeją, czego spalić nie mogą. I nas zniszczą i z nim się połączą, jeśli to im dogodzi. Już ja ich obejrzałem nie z jednej strony, a zresztą słyszałem, co mówi ojciec Makary i pani Regina.
Wanika. Nie zasnę dziś, tak mnie przeraziłeś.
Dżak. Ha, ha, ha, to ty myślałaś, że teraz w Afryce ktokolwiek spokojnie zasnąć może? Ja tam uważam się za szczęśliwego, jeśli na tem samem miejscu zobaczę wschód, na którem widziałem zachód słońca.
Wanika. Może jednak biali zaprowadzą większe bezpieczeństwo.
Dżak. Eh, według mnie murzyna rozeznasz w nocy araba — w brzasku, a europejczyka nie rozeznasz na-