Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiszar. Przy tobie jestem łagodniejszy od nowonarodzonego koźlątka. Ale gdy w zeszłym tygodniu wyjechałaś na dwa dni, chodziłem po mieszkaniu wzburzony, czułem, że odzywa się we mnie dzika natura, że, jeśli nie wrócisz, ryknę, roztrącę tę klatkę mieszkalną i...
Regina. Mój ty drogi, powinieneś wiedzieć, że u nas małżeństwo jest związkiem trwałym i nie rozcina się kaprysem.
Wiszar. Pamiętałem i tłomaczyłem sobie, ale mi to przekonanie jak najlotniejsza woń z głowy wietrzała. Ty może nigdy nie pojmiesz, jak ja potrzebuję cię widzieć. Co rano, otwierając oczy, wysławiam życie za to, że niemi ciebie zobaczę. Gdyby nie ty, bez smutku zamknąłbym je do skonu. Orzeł bardziej ode mnie nie boi się ślepoty. Sama myśl, że na mój wzrok mogłaby spaść zasłona i zakryć tę twoją piękność, jaką natura nie ozdobiła drugiego tworu... Ho!... Ale ona nie będzie tak okrutną dla mnie, skoro była tak wspaniałomyślną dla ciebie. Ona mnie lubi, nieraz z nią jak z matką rozmawiałem w lasach i pustyniach.
Regina (całując go). Znowu dziczejesz, uciekasz... do Afryki.
Wiszar. Ja? Co ty mówisz, Regino?
Regina. Kocham twoją miłość, ale kocham także moją ideę, o której zapomniałeś.
Wiszar. Prawda! przebacz mi... Co miałem zrobić?...