Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiszar. Pan Morski zrobił szarpinę z naszego planu dopuszczenia robotników do udziału w zyskach i twierdzi, żeśmy ten plan utkali z nici fantazyjnych, które rzeczywistość porwie i potarga.
Morski. I kosztów tej tkaniny nie zwróci.
Regina. Właśnie czytam pewne dzieło, którego autor bardzo dowcipnie rozdmuchuje w pył takie, jak nasze mrzonki. Z jego strzał domyślam się, czem pan (do Morskiego) w nas godzi: żeśmy lunatycy, chodzący po stromych krawędziach przepaści; że oprzędzamy się fantazyą w idealne kokony, które nas uduszą; że ze słonecznych promieni chcemy skręcać złote sznury a księżycowe blaski zgarniać z ziemi i przekuwać na srebrną blachę; że pragniemy przejść nietknięci przez piekło walki samolubstw człowieczych — czy tak?
Morski. Tak, tylko pani jeszcze wymowniej, niż ja, określa to rojenie.
Regina. Dobrze. A więc skoro się rozumiemy, proszę pana o wiarę, że cokolwiek nas spotka, klątwy za siebie nie rzucę, i że owo pragnienie nie przyśniło mi się nagle, jako widziadło, lecz wyszło powoli z życia mojego, jako konieczność.
Morski. To niepodobne do prawdy!
Regina. To sama prawda. Dziś otacza mnie woń i światło szczęścia, ale kiedyś siekły duszę moją wichry okrutnego losu. Gdy zaś bezwinna znosiłam straszne bóle, na skargi moje odpowiadał mi jakiś ta-