Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Aureli. Na to nie wiele trzeba. Dość innych troszkę przerosnąć, ażeby od nich być wyższą i dość wśród nich wyrosnąć, ażeby być do nich podobną.
Regina. Nie widziałeś pan nigdy, jak czasem z ziarna wiatrem zarzuconego drzewko na murach wyrasta? Może i moje takie pochodzenie.
Aureli. Nie przekonywaj mnie pani dalej, że błądzę, bo zacznę bardzo prosić, żebyś mnie pani od tego strzegła.
Regina. Nie będziesz pan o to prosił, jeśli nie zapomnisz, co powiedziałam, że jestem prawie nietutejszą. I ja znam to morze ludzi, które mie otacza, o tyle tylko, o ile muszę — dla bezpieczeństwa tego oto korabiu, ażeby wraz z nim nie zatonąć.
Aureli. Ja właśnie lubię to morze i chciałbym je zbadać — z panią.
Regina. Ze mną? Mogłabym jedynie być pańskiem niebezpieczeństwem.
Aureli. Przy dobrej woli — szczęśliwem natchnieniem.
Regina. Wiesz pan, gdzie się znajdujesz? W maleńkim, tysiącami nieprzyjaciół osaczonym obozie buntownicy, która gróźb się nie boi a układów nie pragnie. Zgoda między mną a tym światem — niemożliwa, bo ja nie przyjmuję jego a on — moich warunków. On mi każe naprzód zrzec się całej niemal swobody a ja mu ani jednego jej prawa nie ustąpię.
Aureli. Cóż pani po tylu prawach?