Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ksawery. To, co mówię — przepraszam! — to, że pani z dzicinnym uporem możesz zmarnować jedyną sposobność połączenia się ze mną.
Melania. (gorzko). Niestety, zbyt dobrze o tem wiesz, że do jednego świata wrócić, a do drugiego wejść nie mogę i muszę żyć sama lub z tobą. Straszny fatalizm! Czemuż jestem tak mało zepsuta!
Ksawery. Ale zapomniałem spytać się o szczegół dosyć ważny: może ty mnie już nie kochasz?
Melania. On się ze mną połączy! Co tu fałszu w tych kilku słowach...
Ksawery. Ani jednego, gdyż naprzód postanowiłem już odpocząć po miłosnych trudach a powtóre nie przysięgam ci małżeńskiej wierności. Gdyby mnie więc napadła kiedy chęć dokonania z jednego podboju, to nawet w tym wypadku tylko żony głupich mężów byłyby od ciebie szczęśliwsze. Przy najgorszym więc składzie rzeczy spotkałyby cię tylko kłopoty żony męża — mądrego. A wierz mi, że one są nawet potrzebne. Natura tak dziwnie uorganizowała wasz rodzaj, że kobietę złapać można tylko słodyczą a utrzymać tylko piołunem. To też i miłość, moje dziecię, jest to roślinka, która wyrasta przy upale a dojrzewa w mrozie. A teraz, żeby ci pozostawić swobodę namysłu — żegnam.
Melania. Poczekaj...
Ksawery. Zdecydowałaś się?