Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Regina. Od czasu jak jej potrzebowałam.
Melania. I mimo niej...
Regina. I z nią — tak żyłam.
Melania. Wyznam, że ile razy chcę panią rozumieć, muszę słowom pani nie wierzyć.
Regina. Rób, kochana pani, jak ci łatwiej. Ja jestem w innem położeniu, bo mi wiara w słowa pani nie przeszkadza cię rozumieć i dla tego nawet spytam: opuściłaś pani sama ten świat prawowierny, czy cię z niego wyproszono?
Melania. Podstęp mnie wywiódł.
Regina. Ach! ten najużyteczniejszy ze złych duchów, na którego sumienie zapisujemy wszystkie błędy naszej słabości.
Melania (smutnie). Jeśli to napomnienie dla mnie, to nie odgaduję jego racyi, słysząc je od pani.
Regina. A jednak bardzo proste: jesteśmy tylko we dwie.
Melania. Tem więcej mnie to dziwi.
Regina. Nie zmniejszę zdziwienia, bo musiałabym powiększyć przykrość pani — a tego nie chcę. Zresztą wierz mi pani tyle chociaż, że nie mówię o tobie, ale o naszym pociesznym rodzaju, któremu natura, czy ludzie dają tak naiwną duszę, że ją każdy z naszych własnych zmysłów uwieść może. Alboż nie? — Powiedz pani — tylko ja tu usłyszę.
Melania. Ale o tem wiesz pani już chyba z doświadczenia.