Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cecylia. Za pół godzinki będę ubrana i przyjdę się z paniusią pożegnać.
Regina. Do widzenia, kochanko (po odejściu Cecylii — do Melanii). Jakże się ma ciotka?
Melania. Nieprzytomna — wzięła mnie za panią i tylko rozpaczliwie błagała, żeby Cesię pielęgnować. Obaj doktorzy nie ręczą nawet za pół dnia jej życia. Zamówiłam służącego, ażeby panią jeszcze dziś uwiadomił.
Regina. A czy jej nie zaniedbują? — Zastrzegłam, żeby nie odstępowali.
Melania. Siedzą u niej ciągle i odpędzają jakiegoś bernardyna, który gwałtownie chce z nią rozmawiać. Zanim tam weszłam, usłyszałam z korytarza, jak ktoś wewnątrz pokoju badał po cichu, kiedy pani chorą przywiozłaś, czy ją odwiedzasz i tak dalej. Gdym otworzyła drzwi, stała przy progu szarytka i stary bernardyn, który spostrzegłszy mnie, odskoczył jak sparzony i zaraz wybiegł.
Regina. Cóż to za jeden?
Melania. Zapomniałam się spytać a żałuję, bo wartoby donieść ojcu Makaremu, że jego baranki, korzystając, iż świątobliwy przeor zbyt niebem zajęty, za daleko po ziemi się rozłażą.
Regina. Więc pani znasz i świat bernardyński?
Melania. Słyszałam tylko o strasznym fanatyku Makarym, o którym tu wszyscy mówią, bo ma być niezwyciężonym pogromcą grzesznych i rozumnych. Za-