Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jadwiga. Żadne poświęcenie, jeśli cię ojcze, lubi.
Aloizy (z ironią). Mnie lubi — chyba by nie był sobą, śmiałym, szczerym i wolnomyślnym człowiekiem. A może mu o mnie powiedziałaś za wiele?
Jadwiga (z westchnieniem). Za mało. Nie wie, co myślisz i co w Dzienniku pisujesz.
Aloizy. To lepiej. Dziś z nim widzieć się nie będę, bo mi każde spotkanie u pryncypałów szkodzi, bo mógłbym się z czemś niepotrzebnem wymówić, bo wreszcie go nie cierpię za to, że takim jest, jakim ja być chciałbym. Tylko jeśli przyjdzie, ostrzeż go, że marnie zginie. On nie wie, kogo do walki wyzwał. Niedługo może miejsce po jego księgarni zaorzą... Niech lepiej robak wstąpi w moje ślady, przynajmniej będzie miał za co dziecko sobie inaczej wychować. Sam niech zmilknie — niech się każe przekuć w jezuickiej kuźni! Szaleniec — czego mu się zachciewa! W Krakowie z Krakowem się potykać!... (we drzwiach) Powiedz mu to — bo ja idę do swojej obroży...
Służąca (wchodząc). Pan Bielak.
Jadwiga (szyderczo). Miła niespodzianka. Zamiast bohatera łotr.
Aloizy. Proś. (służąca wychodzi) Wizyta znacząca. Tego psa pan hrabia tylko w większej obławie puszcza.
Jadwiga. Odejdę, ojcze, do twego pokoju i wyszukam sprawozdanie o Indyach.