Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Helena. Zemdlała... Daj pan wody (Paweł nalewa wody w szklankę i podaje). Janinko, siostro biedna... (do Pawła) Czy rzeczywiście go niosą?
Paweł (otwiera drzwi i patrzy) Tak.
Helena. Więc nie żyje?
Paweł. Wierz mi pani, że wskrzesiłbym go, gdybym mógł.
Helena. Niech go przynajmniej złożą w innym pokoju, nie tu. (Paweł wychodzi) Janinko, stało się, zapanuj nad rozpaczą. (Paweł wraca) Co ja pocznę? Widzę tylko jakąś nagle rozwartą czarną otchłań, w którą los okrutny rzuca garść nieznanych istot ludzkich. Za co i na co ta ofiara? Więc żonę, dzieci, wszystkich, których on swoją siłą podtrzymywał, dachówka ze szczęścia strąci w niedolę? Panie czy ja dobrze tę grozę rozumiem?
Paweł. Niestety, pani, tak urządziliśmy sobie istnienie społeczne, że gdy przypadek zabije jednego człowieka, wielu, których on podpierał, pada za nim. Tak jest, nieraz dachówka wyrokuje o życiu naszem.

KONIEC.