Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieco oddaliły, spostrzeżono, że przed niemi postępuje jakaś dzieweczka w długiej, białej szacie, z koroną gwiazdek na głowie Pasła ona trzody przez dzień cały, wszyscy widzieli ją z daleka, ale ile razy ktoś się zbliżał, znikała mu z przed oczu. A młody syn tkacza ciągle spał. Wieczorem owce przyszły do zagrody, o północy jasność znowu zabłysła, rano stado znowu wyszło prowadzone przez dzieweczkę i wróciło o zmierzchu. Drugiego dnia rodzice pasterza nagle zmarli bez choroby; kiedy ich składano do grobu, mieli oboje na ustach taki uśmiech, jak gdyby w otwarte niebo się wpatrywali. Ponieważ wieść o tem zjawisku rozgrzmiała szeroko, zbiegli się ludzie z odległych stron, ażeby je oglądać. I widzieli wszyscy jasność, owce klęczące, dzieweczkę białą i spiącego pasterza, którego twarz ku większemu jeszcze zdumieniu znających go z każdą niemal chwilą starzała się. W pierwszym dniu była jeszcze młodą, w trzecim już zgrzybiałą. Po pogrzebie tkacza i jego żony, czwartej nocy cudu, kiedy oczekiwano owej zorzy, spadł z nieba jak strzała promień światła i uderzył w czoło pasterza. On drgnął, ocknął się, powstał znowu młodzieńcem, a wzniósłszy oczy ku słońcu, które nagle, przed zwykłą swą porą weszło, rzekł:
»Oto jestem, ojcze nasz, dla ukochania dzieci twoich, oto jestem, panie nasz, dla spełnienia woli twojej.«
A objąwszy wzrokiem zgromadzoną rzeszę przemówił: