Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zemsty. Tylko modłom ulegają, a mam prawie pewność, że wkrótce spełnią twoje pragnienie.
Alrun. Dobrze, będę czekał, ale jeżeli przekonam się, żeś mnie okłamał, wtedy zazdrość losu najnędzniejszemu robakowi, który leży między paznokciami wściekłego człowieka.
Zmik. Zrobiłem, co mogłem i umiem. Nie dosyć ci tego, pójdę sam w pogoń za zbiegami.
Alrun. Rozumiem — chcesz mi się z rąk wyśliznąć. Ale ja cię nie puszczę, muszę wynagrodzić lub ukarać. A ukarzę cię tak strasznie, że napełnione twoim jękiem powietrze brzmieć będzie przez długie pokolenia. Tak nielitościwie spastwię się nad tobą, że przylecą tu z nieba wszystkie bogi i duchy, na klęczkach błagać mnie będą o miłosierdzie — a ja nie ustąpię! Pobladłeś ze strachu — przyznaj się, że mnie zwodzisz, że nie wierzysz w pomoc bogów!
Zmik. Wierzę.
Alrun powstał, chwycił Zmika za ramiona i krzyczał podartym od wysiłku głosem.
Alrun. Przyznaj się, bo dopóty tobą trząść będę, aż ci ślepie do nóg moich wypadną.
Zmik. Wierzę.
Alrun. I bogowie do ciebie rzeczywiście przemawiają? — ty ich słyszysz?
Zmik. Tak.
Alrun. Więc niech powiedzą, czego jeszcze pragną. Oddam im i zrobię wszystko, co każą. Jeśli tego za-