Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w popłochu na wszystkie strony, oprócz kilku, których strach do miejsca przykuł). Nie chciał wziąć mojego życia i jeszcze mi swoje podarował. Poczciwiec! Może który z was go pomści? Nie uciekajcie, zuchy! Nazad, tu! Wynieście go i sprawcie mu uroczysty pogrzeb. Ponieważ był stary i mógłby zmylić drogę do raju, więc zakopcie z nim razem głowę psa.
Zmik. Na moją prośbę bogowie cię wsparli.
Alrun. Nie widziałem ich.
Zmik. Ale ja ich czułem w sobie.
Alrun. Gdzież oni wszyscy w tobie się zmieszczą?
Zmik. Szydzisz, Alrunie, z nich i ze mnie? Jeżeli bez nas obejść się możesz...
Alrun. Nie martw się: ani o nich, ani o tobie nie zapomnę. Z każdego jabłka, które zjem, dostaniesz co najmniej ogryzek. Ale módl się do bogów, ażeby mi we wszystkiem pomagali, bo inaczej... A widziałeś, jak moja ręka gromi, gdy ją gniew poruszy?... Hej, sprzątnąć te trupy, zanim je słońce robakami nadzieje. A potem tańczcie i śpiewajcie.
Ludzie wynieśli ciała trzech zabitych.
Głosy. Niech żyje wódz nasz, wielki Alrun!
Zbliżył się kornie do Alruna Itam, młody jeniec.
Itam. Przyjmij ode mnie, niezwyciężony mężu, te fetysze; w każdym z nich siedzi potężny duch, który ci będzie użyczał swej pomocy.
Alrun. Aż tyle!... Same wióry...