Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Orla. Wpuśćmy go do rzeki i poprośmy, ażeby go daleko stąd odniosła.
Arjos. Leciuchny, jak uschnięty krzak korkowy. Ty Orlu zabierz dzieci. Idźmy spiesznie.
Orla. I ostrożnie. Ty bądź wzrokiem a ja będę słuchem. Tędy najbliżej do rzeki... Przez wąwóz widać jej grzbiet połyskujący. Śpijcie, maleńkie, ja was nie utopię...
Arjos. Ale po co masz się trudzić? Zostań, ja sam ciało odniosę i zaraz tu przylecę.
Orla. Tylko nie każ mi długo czekać — dreszcze biegają po mnie, jak jaszczurki. (Arjos ze zwłokami starca na ramionach odszedł ku rzece).
Wspaniałomyślne słońce, które nie odmawiasz swych łask nikomu i które wszystko widzisz, nie wydaj nas prześladowcom! Niebiosa i góry zamilczcie przed nimi tajemnicę naszego schronienia! Wietrze, nie zanieś do nich odgłosów naszej mowy; zioła i trawy, wyprostujcie swe źdźbła, które idąc naginamy; gałęzie drzew, liście, doliny i potoki nie wskażcie drogi do naszej kryjówki! Spojrzcie na nasze obecne szczęście i ulitujcie się nad przyszłą niedolą! Miłosierdzia, miłosierdzia, miłosierdzia wszystkie twory i duchy! (Arjos powrócił).
Arjos. Złożyłem go na miękich falach rzeki; błagałem ją, ażeby go niemi owinęła i dnem szybko niosąc, ukryła na dnie morza. Pochwyciła go natychmiast i odbiegła. Teraz Orlo my utońmy w głębiach puszczy.