te uroczyste mięszały się z wesołym gwarem pospólstwa, a rzezwość, rozweselenie i radość jaśniały na wszystkich twarzach.
My także wracaliśmy do domu przechodząc przez ulice z łubek; około każdéj z nich, familja poczciwych chłopków w kupkę zebrana czekała, na poświęcenie swoich zapasów. Nasze damy powracały do domu w staroświeckiéj na pasach kolasce, my piechotą krótką tę odbywaliśmy podróż, dając czas księdzu proboszczowi do przybycia dla podobnegoż obrzędu. Co za miły widok nas oczekiwał! w pierwszym pokoju świeżą wysypanym jedlinką, długi stoł okryty najsmakowitszem święconém. Tu na środku baranek z czerwoną chorągiewką na grzbiecie, trzyma w zawróconym pyszczku garstkę młodéj trawki, jakby zwiastując wracającą wiosnę; obok podpierają go dwoje tłustych prosiąt, a każde częstuje z paszczy czerwoném jajem, zwyczajném wielkanocném włoczebném; daléj indyk utuczony, który sam jeden w całym domu, przez post wielki nie pościł; szynka, główna ozdoba możnych i chudopacholskich święconych stołów; przy niéj, dla zniepewnienia apetytu żarłoków, ćwierć cielęcia szeroką zalega misę. Cóż mówić o półgęskach, ozorach, zającach, cietrzewiach, zdolnych najgruntowniéj stępiony obudzić apetyt. Na obu końcach stołu siadały szerokie, przysadziste, jakby téj spiżarni gospodynie, dwie okrutne Baby; ach! bez nich, cóżby całe święcone znaczyło? na ich ogorzałych obliczach, jak na twarzy pijaka, gęsto wysypane czerwone garby, a ze środka czarniawa, lipka wysądzona massa, upewaniała wprawne znawcy oko, że mimo straszne pozory i wewnątrz i zewnątrz smacznemi były. Garnitur pirogów i placków rozmaitego kształtu i nazwania zapełniał zdarzane między półmiskami przerwy, a wszystko razem gajem zielonego bluszczu zarosłe, troje razem zmysłów widzenia, smakowania i powonienia nęciło.
Oczekiwano księdza proboszcza, a tym czasem każdy przygotował się do swojéj roli; poglądano w okna, milczano, lub szeptano z cicha. Kotka tylko faworytka domowa, siedząc na kredensie figlarnie myła się łapką, i filonek tańcował obok stołu.
Przybywa nakoniec i ksiądz proboszcz; mój dziadunio przyjmuje go na ganku. Wnet w komżę przybrany, mając za sobą organistę z miednicą i kropidłem, poświęca i błogosławi dary Boże, a ukończywszy obrządek, odwraca się z powagą do gospodarza i wyborną prawi oracyę, przez połowę po łacinie i po polsku. O! mój dziadunio był pełen erudycyi i jezuickiéj jeszcze łaciny; wzajemną zatem wyciął perorę proboszczowi, w któréj i dzisiejsza solenność, i re-
Strona:Pisma Ignacego Chodźki t.I.djvu/17
Wygląd
Ta strona została przepisana.