Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zrobił ani jednego kroku w swem przedsięwzięciu. Bał się...
Tymczasem, idąc do biura, spotkał ojca żony, który go powitał kwaśno.
— Piękna historya — rzekł teść. — Słyszę, że Ludwika znowu ma zostać matką. Tobie się zdaje, że dzieci — to bułki? Tfu, do dyabła!
— Trudno — bąknął nieśmiało zięć — co robić.
— Co? — wrzasnął stary. — Pisać urzędowe papiery, pisać, pisać w dzień i w nocy, to się rozerwiesz. A kiedy już wszystko napiszesz, zacznij przepisywać.
— Ba! — odparł zięć.
— Ba! — powtórzył teść.
Zamilkli oba.
— Mam kłopot — odezwał się Trinkbier, spuszczając oczy.
— Jeszcze jeden — wtrącił wzgardliwie Kinkel. — Może ci się coś urodziło na boku.
— Postanowiłem zmienić wiarę i przyjąć ewangielicką.
— A to dlaczego?
— Naprzód, ciągnie mnie ku niej przekonanie, a po wtóre trudności służbowe. Katolik musi być zawsze na wylocie, albo wrastać w jedno miejsce.
— Należało to uczynić dawniej, bo ciągle czuć cię polakiem; jeżeli zaś zdecydowałeś się dopiero teraz, nie skacz przez płot do innego ogrodu po cichu, we-